
Jeden za wszystkich …. czyli w stadzie siła!
Jak wiadomo w bieganiu nie zawsze chodzi tylko o bieganie …. liczy się też to co przed i po. W zasadzie samo bieganie to najmniej rozrywkowa część tego sportu – człek przebiera zbolałymi nogami, sapie jak czajnik i poci się niczym murzynka w wełnianym golfie. Za to cała otoczka tego wszystkiego – zakręceni ludzie, nowe miejsca i dawka pozytywnych emocji – to jest to dla czego warto czasem zedrzeć trochę podeszwy z nowych Salomonów.
Żeby Wam to przybliżyć mała retrospekcja z nocnego i stadnego hasania we Wrocławiu.
Dawno, dawno temu, bo aż 31 lipca, za górami za lasami – znaczy się we Wrocku – był sobie Tor Wyścigów Konnych o dumnej nazwie PARTYNICE. Jako, że konie akurat prowadziły włoski strajk, a dżokejowie przerzucili się na koniki morskie to z całej krainy Polan ściągnięto najlepsze biegowe zastępy harpaganów. Ogłoszono bowiem I NOCNY MARATON SZTAFETOWY. Oczywiście nie mogło zbraknąć najlepszych dzików na dzielnicy i tak oto wyruszyliśmy w długą, pełną przygód i nagłych zwrotów akcji, podróż na spotkanie z porastającymi tor kępkami trawy!
Maraton polegał na tym, że 4-osobowe drużyny miały do przebiegnięcia 20 kółek po 2,1km trawiastym torze wyścigów konnych – jakby nie liczyć na każdego wypada po 5 kółek a w sumie daje to nam dystans maratonu.
Ale, żeby nie było za łatwo i nudno to biegi odbyły się po cimoku (gorolom tłumaczę – po ciemku) – na torze oszczędzają na świetle więc świateł ze świeczką szukać … oświetlony była tylko strefa startowo-zmianowa.
Dziki stawiły się na biegu w składzie Azteq, Brychu, Łuki i Wujek – jako support techniczno-rozrywkowo-dopingowy dołączyła Mała. Ustaliliśmy, że tym razem wesprzemy nasze nowoczesne PKP swoimi datkami na bilety i udamy się w podróż parowozem. Jako, że Brychu ostatni raz jechał pociągiem jakoś przed I wojną światową to tłumaczyliśmy mu, że teraz jeżdżą takie nowoczesne Inter Pendolina i przekona się jakie teraz luksusy oferuje nasz krajowy przewoźnik.
Brychu patrz – to są TORY!
Najpierw podróż Flirtem do Katowic – i co??? – i podjeżdża PRL-owski, sapiący, osmolony kwadraciok – mina Brycha bezcenna … cała iluzja o komfortowych warunkach pękła niczym glut z nosa. Ale jedziemy, omawiamy plany i taktykę – pojawia się zagadnienie odpowiedniego nawodnienia się już w pociągu. Nasz dzik przodownik Brychu kategorycznie i stanowczo odmawia przyjęcia jakiejkolwiek formy chmielu przed startem – ambitnie 😉
Bez nawadniania – nie ma jechania!
Ambitnie było, aż do dworca w Katowicach – jego mocne postanowienie gruchnęło niczym gołąb na pomniku podczas wizyty w Żabce 😉 Przesiadka na cug do Wrocka i śmigamy. Wyciągamy pierwsze izotoniki i nawadniacze. Brychu osaczony przez brzdęk aluminium i latające po przedziale kapsle ugina się i przyłącza się do naszej wesołej już ekipy. Nawet nasza Mała czirliderka wyciągnęła zza pazuchy termos z kawą …. tfu …. butle z winiaczem 😉 Twierdziła, że to sok z gumijagód dzięki któremu będzie nas głośniej dopingować 😉
Spokojnie – to tylko sok z gumijagód!
Podróż upływa w miłej i kulturalnej atmosferze – docieramy do Wrocka – tam jeszcze pół godzinki autobusem i jesteśmy na miejscu. Hotelicho mamy tuż obok Toru więc idzemy się zabukować, zmienić bieliznę tudzież psiknąć się muchozolem i lecimy po pakiety. Tor jak tor – duży, jajowaty i trawiasty – pakieciki odebrane, a w nich izotoniki (tym razem już te prawdziwe), buły z mięchem, bardzo męskie koszulki bez rękawków i trochę papierów – ogólnie elegancko. Nasz numer to 16 (dzielony przez 4 daje 4 a nas 4 więc się zgadza). Powrót do hotelu, przebieranko w nasze oczojebne zbroje i do boju!
Szczęśliwa szesnastka …. znaczy czwórka!
Na torze już pełno ludzi – my wyróżniamy się tym, że świecimy się bez latarek 😉 Małe rozbieganko, parę autografów i zaczyna się. Jako pierwszy wyrusza Azteq. Jako pałeczkę dostajemy rurkę pcv prosto z jakiejś kanalizacji 😉 na razie szarawo ale wszystko widać więc obejdzie się bez czołówki. Na starcie ok 36 drużyn. 10..9..8.. i tak dalej i start.
Bardziej bardziejsi od księżyca!
Prezes wyrwał do przodu aby wywalczyć pozycję i trzymał się grupy czołowej – jednak sprint na 2km to lekki hardkor to zające zaczęły uciekać .. ale też nikt go nie wyprzedzał – po pierwszej zmianie oscylujemy gdzieś w 1/3 stawki.
Drugi w stadzie pędzi Łuki – przejmuje pałeczkę (bez skojarzeń mi tu) i leci – za jakieś 9 minut zmachany dopada Wujka i ten rusza na żer. Gdy przyziemiona postać pojawia się na ostatnim wirażu w bój rusza nasz popierniczak Brychu. Tak popylił, że zszedł poniżej 8 min.
Po pierwszej turze robi się już dość ciemno i żeby nie wygrzmocić o jakąś kępę to trzeba latać z czołówkami. Światło z takiej czołówki podczas biegu w nocy robi czasem człowiekowi różne wizualne psikusy 😉 Z każdą zmianą robi się coraz zimniej. Mała rozgrzewa się resztkami winiaka, który dość szybko się kończy – my z utęsknieniem patrzymy na chłodzące się na trawie puszki – ale to dopiero po ostatniej zmianie. Teraz po biegu tylko ciepła herbatka i powerrade.
Jedyne nasze zdjęcie z biegu – Azteq pstryka, Brychu świeci, Łuki obmacuje, Mała się tuli, Wujek biegnie gdzieś tam w oddali!
Wśród startujących są prawdziwe pędziwiatry – człowiek leci na granicy bezdechu z płucami wyplutymi już na starcie a taki mija Cię niczym łania na polanie. Myg, Myg i już znika w ciemnościach … No nic my robimy swoje. Kolejne okrążenia przychodzą coraz trudniej – wychodzi zmęczenie oraz ochłodzenie (w trakcie czekania na swoją turę).
Zbliżają się ostatnie zmiany – zaczynamy się zastanawiać, czy uda nam się zmieścić w 3h – co byłoby dużym zaskoczeniem bo zakładaliśmy o wiele gorszy czas. Niestety Brychu wylatując na ostatnią zmianę miał do 3h tylko 5 min – musiałby polecieć skrótami przez środek toru, żeby zdążyć .. 😉 Ale , żeby nie było to na jego zmianie trzasnęło nam 3h więc to jego wina 😉 Ogólnie kończymy z czasem 3h:03min:50s. Jak to wyglądało patrzajcie na tabelę:
DZIKIE OKRĄŻENIA TORU 2,1km (wg. wskazań Małej B.)
DZIK / ZMIANA | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 |
AZTEQ | 8:29 | 9:10 | 9:00 | 9:10 | 9:09 |
ŁUKI | 9:24 | 9:46 | 9:46 | 9:58 | 10:06 |
WUJEK | 9:26 | 9:33 | 9:30 | 10:01 | 9:59 |
BRYCHU | 7:57 | 8:01 | 8:16 | 8:14 | 8:17 |
Ogólnie, wstydu dla stada nie zrobiliśmy – uklasyfikowaliśmy się na 13 pozycji open na 35 drużyn, które ukończyły to konne hasanie. (9 miejsce na 19 drużyn męskich). Na przyszły rok jest plan zejścia poniżej 3h ;)))
Są medale – jest blask zajebistości !
Już po wszystkim – zbieramy nasze wykończone zadki do hotelu. A tam to już wiadomo … będzie…będzie zabawa…! 😉
Jako, że już pisałem o konieczności nawadniania się po biegu szybko spotkaliśmy się w jednym z pokoi i uskuteczniliśmy jakieś zimne izotoniki 0,7 – był plan uderzenia w miasto na podbój tutejszego świata rozrywki – ale godz. 3;00 połączona z bólem racic szybko nas ostudziły 😉
Tak zamawia 5 piw emerytowany drwal!
Po pewnej dawce biegu i izotoników czasoprzestrzeń się rozmywa!
Nazajutrz powrót – zakładamy wszyscy nasze bardzo męskie zdobyczne koszulki – a co niech świat wie, że dzikom w ściółkę się nie dmucha i że dokonaliśmy czegoś dzikiego 😉 W pociągu do Katowic rozsiadamy się drużynowo i kontynuujemy nawadnianie. I tu poznajemy super towarzyszy podróży, którzy mimo tego, iż powinni się wystraszyć bandy z puszkami w rękach, szybko nawiązali z nami wspólną pozytywną fazę. Super kobitka jadąca do Kielc oraz facecik z Bielska spod Szyndzielni – super towarzystwo – pośmiali my się, pogadali o życiu, piciu i różnych zakręconych historiach życiowych. Nasza towarzyszka była bardzo zawiedzona, że wysiadamy w Katowicach 😉
Testosteron level pikaczu!
Z taką ekipą można jechać i koleją transsyberyjską 😉
Ogólnie sprawdza się to, że będąc pozytywnie nastawionycm człowiekiem przyciągasz do siebie takich samych ludków;)
Podsumowując – fajna impreza, fajna ekipa, fajne wspomnienia – i tak jak pisałem – bieganie bieganiem … ale czy to tylko o bieganie chodzi ? 😉
Co cztery to nie jeden !
Dodaj komentarz