Serce i Rozum w Amsterdamie

Tak chyba zapamiętam ten bieg. Ale od początku … Po nieudanym dla mnie maratonie w Krakowie okres od kwietnia do października przepracowałem naprawdę solidnie. Amsterdam miał się za to odwdzięczyć na dystansie połówki.

Tym razem pogoda również zapowiadała się idealnie. Jako, że maraton startował o 9:30 a połówka o 13:20 na start udaliśmy się w grupach. Od samego wyjścia z domku obserwowałem poczynania naszych maratończyków nakręcając atmosferę, która z każdą chwilą zamieniała się u mnie w narastający stres startowy. Dzień wcześniej dostałem od trenera taktykę, która jak policzyłem miała mi dać 1h33 na mecie czyli mocno poprawioną życiówkę. Na stadionie nie rozstawałem się z wynikami online sprawdzając każdy checkpoint Brycha, Kreski i Prezesa. Widząc już na mecie wykończonych do granic Piotrów mój stres osiągnął apogeum. Wszak moja próba zaglądała mi coraz bezczelniej w oczy a żona stwierdziła, że jestem zielony na twarzy jak przed naszym ślubem. To moment w którym Rozum dyktował spokój a Serce biło jakbym już był po 6km ! Na start poszliśmy z Marzeną, Olgą i Dejvem dosyć późno lekko truchtając co było w ogromnym tłoku jedyną formą rozgrzewki. Wszedłem do swojej strefy startowej zafiksowałem zegarek stanąłem około 40m od linii startu i zamknąłem oczy. Bałem się. Strzał. Poszli ! Pierwsze 3 km miałem pobiec spokojnie 4:26-4:30 i Rozum zdecydowanie kazał się tego pilnować .. no prawie się udało bo średnia wyszła 4:23 na początku. Po tej rozgrzewce miałem przyspieszyć do 4:20-4:24 przez 15km. Przyspieszyłem do 4:18 ale w zasadzie tego nie poczułem co skrzętnie zaczęło wykorzystywać Serce podrzucając co chwilę pomysł na przyspieszenie. Rozum krzyczał „Nie bo spuchniesz i odpalisz” .. Serce „Jesteś mocny .. zaryzykuj” .. Takie wewnętrzne kłótnie toczyłem pomiędzy 8 a 13 km, aż Serce tak zagłuszyło Rozum, że podjąłem decyzję o rozpoczęciu ataku szczytowego na 8km przed metą. Jak się okazuje po wykresach nie od razu zerwałem tempo ale decyzję stopniowo wprowadzałem w życie. I tak km po km napędzałem się jak dobrze naoliwiona maszyna. Miałem tak dużo energii, że już nie chciałem na 15km brać żela (wcześniej wziąłem na 10tym km), żeby czasem czegoś nie popsuć w postaci zamulenia lub kolki. I gnałem negativ splitem coraz szybciej (pomarańcz to średnia wszystkich zawodników) wyprzedzając tabuny biegaczy.

Serce po dojściu do 191bpm zaczęło jeszcze pytać Rozumu czy aby na pewno dociągniemy w jednym kawałku do mety. Tymczasem 19sty km odbił w 4:03 a zegarek pokazywał, że mogę złamać 1h30 ! Niestety Polar miał w tym momencie już spory rozjazd do znaczników kilometrów i przypuszczałem, że raczej to się już nie zmieni. Pomimo to Serce zdecydowało, że do ostatniego metra walczę o każdą urwaną sekundę. Lekko odcięło mi prąd na 1,5km przed metą … o ile można mówić o odcięciu skoro zamiast zakładanych w początkowym planie 4:20 nadal biegłem 4:13. Wbiegając na stadion na 250m przed metą miałem kompletnie dość.

Wiem, że oprócz zawiedzenia własnych oczekiwań bałem się właśnie tego bólu. Miękki dywan tartanu zniwelował jednak to wszystko. Dokładnie wiedziałem, gdzie na trybunach będą moi kibice z Anią na czele. Wbiegając na ostatnią prostą pozdrawiałem Ich i eksplodowałem szczęściem a morze endorfin zmyło cały ból.

Czas oficjalny na mecie 1:30:53 co pozwoliło poprawić życiówkę o 6 minut ! i zająć miejsce 539/15424  (wyprzedziłem 96% zawodników) !

Oznacza to dla mnie małą weryfikację planów na wiosnę. Chciałem bić 1h30 ale już wiem, że chcę się zmierzyć z czasem 1h28 i tempem 4:10. Jeśli zdrowie pozwoli na taką pracę jak przez ostatnie pół roku to jestem pewien, że się uda choć Serce znowu będzie musiało wygrać z Rozumem. Pozdro Wujek.

1 comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.