
Z pamiętnika Wujka – po raz drugi maratończyka … vol3 i 4
VOL 3
Kolejną część muszę zacząć od przeprosin 😀 Żoneczko kochanie o Tobie jeszcze nie napisałem a przecież dokonałaś przełomu ! Anulka bowiem również swoje kilometry na Rodos strzeliła a po powrocie to już regularny trening do Budapesztu (10km) uprawia. BRAWO Kochanie !! Zdarza nam się razem po lasku naszym przydomowym śmigać na ścieżce 800m więc mijamy się często.
Ja trzymam się planu Szuwara i tłukę co mi tam w mailu nakreśli w między czasie kibicując a to naszym ultrasom (Bastek, Dejv i Prezes 85km na Chudym Wawrzyńcu) a to naszym reprezentantom na MS LA w Londynie. Cóż to były za onlajnowe emocje przy biegu Kszczota 😀
Pozytywnie nastawiony mimo przeszkadzającego od czas do czasu bólu pleców zbliżałem się do małego sprawdzianu na połówce w Raciborzu. Węgle i nawadnianie uskuteczniałem w tygodniu poprzedzającym start, gdzie dostałem treningi na odpoczynek i tylko prognozowane upały wprowadzały pewien niepokój. Do niedzielnego poranka łudziłem się, że będzie chłodniej niż na Rodos ale chyba taki urok moich zmagań z życiówkami, że musi być upalnie. No i było. Start o 10:00 a na termometrze jakieś 25 stopni Szuwar wysłał w sobotę taktykę na bieg, którą pomimo upału chciałem zrealizować. 3 pierwsze km ze średnią 4:34 na luzie i z uśmiechem. Kolejne 12 km miało być po 4:30. Wyszło 4:32 ale już na strasznie wysokim średnim tętnie 190.
Od 15 km miałem dać wszystko a tymczasem tempo samo jakoś spadało. Wtedy w głowie pojawił się niestety plan awaryjny. I ten cholerny ułamek sekundy, ta chwila zawahania, która była zapewne wynikiem przegrzania zniweczyły taktykę Pomimo tego, że zagotowany jak w Pszczynie zwolniłem na ostatnich 6 km do 4:43 to i tak udało się jeszcze wyprzedzić dziesiątkę biegaczy. Po drodze w okolicach 18stego kilometra taka sytuacja: kiedy już mowa ciała była negatywna dobiegam do grupki kibiców wśród której stoi około 75-80 letni Pan. „Ty w pomarańczowym. Luźniej plecy i głowa wyżej.” Jak Go minąłem przeczytał ksywe na plecach i z całą mocą „Wujek głowa wyżej !!!” Co najmniej o pół km przybliżył mnie do mety.
Czas na mecie na którą prowadził czerwony dywan 01:37:29. Poprawa życiówki o 8 minut !! Gdzieś po cichu liczyłem na 1:35 ale trener na szczęście powiedział, że przy normalnych warunkach mam to w zasięgu. Już w niedzielę przyczepię do ogona balonik z napisem 2:00 i mam nadzieję komuś pomóc zrealizować Jego plan o życiówce na tyskim półmaratonie.
pozdro Wujek.
VOL 4
Jak planowałem tak zrobiłem i po wyczerpującym tygodniu przygotowań (tym razem szczególnie organizacyjnych) wraz z Prezesem zajączkowaliśmy na tyskim półmaratonie na czas 1:59:59 😀
Dobra pogoda do biegania oraz genialna ekipa spowodowały, że życióweczki wysypały się jak dziury w drogach po zimie.
Nastawiliśmy się na dobrą zabawę i się udało skoro debiutantka nawet nie zauważyła kiedy uciekło Jej 6km na Paprach. Ilość uśmiechów na trasie i podziękowań na mecie a nawet wyznania miłości powodują, że chce się to robić i za rok oczywiście powtórka z balonikiem. Stado spisało się genialnie i co chwila dziki stały na pudle (Monia, Sabina, Kreska i DRUŻYNOWO !!).
Ogólnie cała impreza do której włożyłem swoją niewielką pomoc została oceniona na bardzo wysokim poziomie czego gratuluję ekipie ze zdjęcia i nie tylko.
I tak tydzień po tygodniu budujemy z trenerem podwaliny pod Budapeszt. Dla urozmaicenia repertuaru postanowiliśmy w sile 6+1 osób wybrać się do Zakopanego na 4 dniowy obóz. Praca połączona z integracją zaowocowała naprawdę świetnym wypadem i nawet pogoda wbrew zapowiedziom była całkiem fajna.
Była technika, siła, podejścia, zbiegi, stabilizacja, wspólne posiłki i dużo śmiechu. Czwórki po powrocie w niedzielę czułem do wtorku.
Lekko mnie to zmartwiło bo w między czasie zapisałem się z Prezesem i Dejvem na kontrolny półmaraton w Wieliczce, który przypadał w następną niedzielę 24 września. 3 tygodnie do maratonu więc ostatnia podbudowa czegoś co zawodowcy nazywają formą. Sobotę po rozruchu czas spędziłem w kieleckim lesie na grzybach (ciiii trener nie wiedział do tego momentu). Nadźwigałem się koszyka, że mi nieźle w plecy poszło ale raniutko w niedzielę kurs Wieliczka i start.
Organizacyjnie przy tak potężnym sponsorze tytularnym bez rewelacji (nasz tyski duuużo lepszy). No i trasa … górska wręcz. Ale po kolei. 3 km pod górę w zakładanym przez trenera 4:42. Potem 6 km z górki poniżej 4:30 ! No a dalej zaczyna się wspinaczka … pomimo to tempo cały czas w okolicy 4:50 do 18km gdzie był szczyt. Pod koniec podbiegu usłyszałem za sobą balonika na 1:40. Trochę mnie to załamało ale miałem nadzieję, że leci równo a końcówka będzie z górki. Oj nie było tak łatwo bo miał tą trasę opanowaną jak chodzi o różnicę prędkości więc nawet jak się zaczęło z górki to nie potrafiłem mu uciec 😀 Na ostatnich 3km poszedłem jednak spokojnie 4:40 i całość udało się zamknąć z „3” z przodu. Prezes ponoć mnie cały czas widział i z grzeczności nie chciał wyprzedzać dlatego stracił tylko symboliczną minutkę bijąc swoją życiówkę. Nie wspomniałem o Dejvie bo się chłop pochorował – tak twierdził bo na pewno się nie przestraszył 175m podbiegów 😀
Został ostatni szlif i pewnie jedno długie wybieganie … Głowa mocna ale nadal nie wiem co się stanie z moim organizmem po 30km rozgrzewki :D. Dobijamy mięśnie, czyścimy głowę a już niebawem Wujek drugi raz w życiu będzie na diecie przedstartowej.
O tym już w następnym wpisie.
pozdro Wujek.