Dzika odsiecz wiedeńska!!!

1683 rok …. Jan II Sobieski wraz z 27 tys. wojska koronnego wyrusza do Wiednia, aby powstrzymać Imperium Otomańskie przed inwazją Europy. 333 lata później wataha dzików, udaję się w podobną wędrówkę do stolicy Austrii aby nie powstrzymywać się przed biciem życiówek i zdobyciem Wiednia w pokojowych i biegowych zamiarach. Tak oto rozpoczyna się długa jak makaron spaghetti, zaskakująca jak skurcz na 40 kilometrze i nietuzinkowa ja tuzin żeli energetycznych w brzuchu historyja dzikiej, maratońskiej odsieczy biegowej pisanej na cztery pióra …. oto epopeja międzynarodowa o dzikach na 33 Maratonie Wiedeńskim.

vienna-marathon-logo

Jak już zapewne wiecie z naszych natrętnych wpisów fajsbuniowych z ostatnich kilku miesięcy niemałe stadko RUNHOGS-owych dzików postanowiło stępić sobie racice na wiedeńskim asfalcie i bruku … każdy z nas czyli Azteq, Brychu, Czaban i Wujek przez ostatnie niezliczone tygodnie do znudzenia zabawiało się w interwały, kilometrówki, podbiegi, wybiegania, OWB-jedynki tudzież WT i TR-ki (i to nie jest skrót od wtorkowe trunki)! Całość uzupełniała piękniejsza strona stada w osobie tortowej szefowej alias KOTEQ, która to zmierzyć się postanowiła z austriacką 0,5 (połówką) oraz naszego stałego wsparcia duchowo-chmielowego w postaci MAŁEJ Ani. Każdy miał swoje założenia – pokonać dystans, pokonać swoje słabości i pokonać czas – plany do złamania czasów były takowe – maratończyki wielorazowe – Brychu <3h, Azteq <3:30h, i zieloni debiutanci (przede wszystkim dobiec) – Czaban i Wujek <4h . Treningi były wyczerpujące, człowiek sam siebie pytał na co mu to bieganie i marzył o powrocie do truchtania dla przyjemności bez patrzenia na tętno, tempo i kilometraż. W rankingu kilometrowym całego stada 4 pierwsze pozycje były poza zasięgiem reszty – od razu było widać kto trenuje pod maraton. Na fejsbuku powstała 4-osobowa grupa wsparcia DZIKI-WIEDEŃ, w której to motywowaliśmy się nawzajem, wymienialiśmy się uwagami odnośnie obaw, żeli i dupereli. Ciśnienie rosło wraz z nadchodzącym kwietniem …

runhogs-310
Dziki marzec w wydaniu graficznym…

Brychu – Moja wiedeńska historia zaczyna się już w październiku 2015, kiedy to 2 dni po maratonie w Poznaniu (pierwszy maraton w życiu, czas: 03:16:56) opłacam pakiet startowy za maraton w Wiedniu (kwiecień 2016). Nadchodzi listopad 2015, kiedy to po okresie roztrenowania po maratonie w Poznaniu wchodziłem w nowy plan treningowy i złapałem kontuzję obu łydek. Wydawało mi się, że szybko minie i wrócę do biegania. Byłem niecierpliwy, co kilka dni starałem się trenować ale sytuacja tylko się pogarszała. Cały listopad 2015 to walka ze swoimi myślami i kontuzją. Zbliżał się grudzień 2015 i trzeba było zaczynać już 18 tygodniowy plan treningowy pod maraton w Wiedniu na czas poniżej 3 godzin. Ale grudzień 2015 też nie przyniósł zmian. Pojawiła się panika, stres, zwątpienie i wielki smutek, że trzeba będzie odpuścić i czekać do jesieni 2016. Minęły święta, sylwester, po którym ledwo chodziłem, ze względu na tańce.

Nowy rok 2016 witałem z wielkim bólem w obu łydkach. Wtedy powiedziałem sobie stop, robię 2 tygodnie kompletnej przerwy od biegania. Plan B zakładał rozpoczęcie 12 tygodniowego planu treningowego pod koniec stycznia 2016. Ciężko mi było wytrzymać 14 dni bez żadnego nawet truchtania, ale dałem radę. Podczas tej przerwy częściej pojawiałem się na basenie oraz regularnie zacząłem odwiedzać mojego fizjoterapeutę (Piotr Śleziona – wielkie dzięki za postawienie mnie na nogi). Dzięki niemu zauważyłem szybkie postępy w leczeniu kontuzji. Do tego regularne ćwiczenia rozciągające i core stability w domu i końcem stycznia 2016 mogłem rozpoczynać plan treningowy do maratonu. Komfortu w bieganiu wtedy jeszcze nie było, była tylko obawa przed stawianym każdym krokiem, czy coś znowu się nie wysra. Ale z treningu na trening było coraz lepiej. Plan zakładał 6 dni biegania z 2 ciężkimi sesjami w tygodniu, średnio ok. 100-110km na tydzień. Były momenty lżejsze, były bardzo ciężkie ale widziałem postępy z tygodnia na tydzień, biegałem coraz szybciej i coraz swobodniej. Wtedy pomyślałem, tak jest szansa pojechać do Wiednia na drugi w życiu maraton i może uda się zrealizować założony cel. Tygodnie mijały coraz szybciej, pogoda często nie dopisywała (silny wiatr, deszcz, śnieg) ale plan to plan, on tak naprawdę sprawdza w 100% naszą silną wolę i nie można się poddać ani na chwilę. Poza tym stworzona przez nas na Facebooku grupa konwersacyjna „Dziki Wiedeń” codziennie „weryfikowała” i „sprawdzała” postępy każdego Dzika, więc nie można było odpuścić, taki dodatkowy motywator. Nadchodzi luty 2016, rezerwujemy pociąg i hotel, maraton w Wiedniu opłacony więc nie ma już odwrotu, trzeba zrealizować plan i jechać walczyć. Krótkie ale owocne spotkanie organizacyjne Dzików pod koniec lutego 2016 na wsi, uświadamia nam wszystkim startującym, że czas leci nieubłaganie i trzeba dać z się wszystko na treningach, żeby włożony wysiłek zaprocentował podczas finalnego aktu.

runhogs-312
A wszystko to o mały, wygrawerowany kawałek żelastwa…

Marzec 2016, pogoda robi się coraz lepsza, jest już cieplej, nie ma śniegu, wiatr już tak nie przeszkadza, biega się coraz szybciej, to i głowa spokojniejsza, że wszystko idzie w dobrym kierunku. W tym miesiącu plan zakładał dla mnie kontrolny półmaraton, ale nie było żadnego, który wpasowałby się w ten konkretny dzień, więc plan B to szybki trening BNP, który przeszedł moje najśmielsze oczekiwania, był szybki, bardzo szybki i tylko potwierdzał dobrze obrany kierunek na treningach. Od marca 2016 zaczyna się również konkretne odżywianie i nawadnianie, ukierunkowane tylko na jeden cel – maraton i spory wysiłek. Tą część mojego przygotowania na swoje barki wzięła moja żona, bez której sukces jaki osiągnąłem nie byłby w ogóle możliwy. Kilkukrotne zakupy w tygodniu, to mogę jeść, tego nie mogę, to w takich ilościach a to w takich, a to ma tyle węglowodanów, a to ma tyle białka, a to tyle błonnika, a to tyle tłuszczu, masakra. Ja już miałem tego dość i zdawałem sobie sprawę, że jestem bardzo upierdliwy. Ale ona dawała radę, jechała, przywoziła, gotowała i mówiła jedz bo tego teraz potrzebujesz. Jeszcze raz wielkie dzięki.

Nadchodzi kwiecień 2016, stres coraz większy. Mój drugi maraton w życiu zbliża się coraz szybciej, jakieś doświadczenie z pierwszego maratonu jest ale ten pierwszy to była mieszanka wielu pozytywnych emocji. Teraz jest inaczej, jest stres ale jest pełna koncentracja na wypełnienie jednej, jedynej misji. W planie treningowym zaczął się okres wyluzowania i redukcji kilometrażu, organizm po katorżniczej pracy, wraca powoli do równowagi. Już nie biegam 6 dni, tylko 5 dni w tygodniu, a w ostatnim 12 tygodniu mam aż 2 dni wolne od biegania pod rząd, tego nie było od rozpoczęcia planu. Trzeba się cieszyć teraz każdą wolną godziną.

Sobota 9 kwietnia

Poranek po zaskakująco dobrze przespanej nocy … niestety od kilku dni wraz z nadejściem wiosny nadeszły ciężkie czasy dla dzików-alergików … mi te małe, wredne pyłki skracają oddech – Wujek skarży się na sienny katar (przynajmniej wreszcie będzie pociągający!). Wraz z Koteq’em wyskakujemy na ostatni wolniutki rozruch – po drodze mijamy „skradającą” się posturę Wujka również uskuteczniającego ostatnie tyskie hasanie. Mimo wolnego tempa oddycham jak lokomotywa – nie zapowiada to jak dla mnie miejsca na wiedeńskim podium tudzież kwalifikacji do RIO … ale dla dzika to nie żaden problem – ot kolejny mały „przeciwnik” do pokonania na trasie.

runhogs-286
Wsiąść do pociągu … byle jakiego … byle  do Wiednia!

Jako, że po ostatnich kolejowych wojażach zapałaliśmy wielką nieodwzajemnioną miłością do polskiego przewoźnika szynowego to zbieramy się na tyski dworzec PKP. Jak to u zwierząt stadnych w zwyczaju zbieramy się w kupie i ładujemy nasze sierściaste ciała do wagonu. Tutaj rozpoczynamy naszą pociągową odyseję gastryczno-węglowodanową. W ruch idą ryżowe batoniki, suszone morele i inne takie przysmaki, o których istnieniu nie wiedzieliśmy jeszcze 3 miesiące wcześniej … już nie mówiąc o wkładaniu takich rzeczy to ust.

runhogs-287
Węglowodany mają wychodzić uszami !!!

Wujek – Wsiadamy i co ?! I zaczynamy sztafetę do kibelka. Nawodnieni jak Stadion Narodowy przed meczem z Anglią latamy co kilka minut. Garmin Czabana zmierzył 400m zrobionych po korytarzach PKP.

runhogs-306
I zawsze znajdzie się w grupie jeden taki monter…

Wszyscy jedziemy z twardym postanowieniem unikania procentów – Brychu już od 2 miesięcy nic w ustach, ja od tygodnia …. Aaaa no tak – wszyscy oprócz Wujka 😉 – ten w myśl zasady, że przed maratonem nie można drastycznie zmieniać diety raczy się chmielem z puszki z wizerunkiem naszego leśnego pobratymca. Ależ nam narobił smaka. W takim lelumowato-polelumowatym nastroju przemierzamy Polskę-Czechy i Austrię i nie z tego ni owego lądujemy na wiedeńskim dworcu.

runhogs-309
Stacja Wien ? … a gdzie ten Wiedeń ?

Hotel na szczęście mamy tak blisko, że tory kolejowe poprowadzone są przez większość pokoi … na szczęście nie przez nasze – za to hitem są przeszklone łazienki – o ile pary mieszane mogą mieć z tego niezłą frajdę to zastanawiam się jak takie prysznicowe kino wykorzystają Wujek z Czabanem zajmując jeden wspólny pokój … 😉

Szybkie ogarnięcie i wyruszamy po pakiety … mieliśmy oszczędzać racice a w ramach zwiedzania zapuszczamy się pieszo w miasto …ale ale .. to co na mapie wyglądało na 2km w austriackiej rzeczywistości miało ponad 6km …. W jedną stronę … aaaaa – nogi bolą a tu jeszcze trzeba wrócić.

runhogs-289
Dłuuuga prosta do biegowego piekła – przedsionek parkowej agrafki

Czaban – Jako, że każdy pisać może a nie każdy potrafi to wybaczcie. A było tak… Sobota przed maratonem hmm o sobocie pisać za dużo nie trzeba, a nawet nie wolno. Dziki jak to dziki liczą kilometry tylko w biegu założyły, że po odbiór pakietów pójdziemy spacerkiem „całe 3km”. Przecież na mapie to raptem kilka ulic. 12km! dodatkowego spaceru po pakieciki (pustego worka z numerem startowym inaczej nazwać nie można) i straszenie bardziej doświadczonych kolegów jaki to maraton jest ciężkim i wymagającym biegiem zrobiły swoje. Myślę sobie „nie chce mi się tyle biegać skoro za połówkę też jest medal hmm”. W każdym razie dzięki Prezes! i dzięki Bryś! – koledzy kurka rurka. Szczęściem wieczorem po wspólnej paszy bojowy nastrój powrócił.

runhogs-288
Stado ponumerowane 

Bardzo sprawny odbiór pakietów – tyle biegającego luda do ogarnięcia a wszystko szło sprawniej niż ksero w miejskim urzędzie. Pakieciki full wypas – foliowa torba za 100 Euro z kilkoma ulotkami …. Taka droga torebka z Wiednia to już praktycznie pamiątka na całe życie dla żony, sąsiadki lub kochanki (funkcje się nie wykluczają nawzajem) jak znalazł! Na powrocie trafiamy na biegi dzieciaków w ramach imprez okołomaratońskich … węszymy za włoską knajpą – i oto jest Pizzeria Modena ( www.pizzeriamodena.at ) – z zewnątrz niepozorna – ale makaronowa wyżerka, podawana bezpośrednio przez kucharza i obsługiwana przez włoską familię – jak dla nas na 10 gwiazdek Miszelena czy innej Gesslerowej. Naładowani węglowodanami wracamy do hotelu. Tu zamiast dzikich orgii z udziałem Chopina i Sobieskiego serwujemy sobie maraton …. taką grę planszową, gdzie sprawdzamy, kto z nas będzie pierwszym zdobywcą 42 kilometra.

runhogs-290
Grzeczny wieczór planszówek – miny mówią wszystko … 😉

Za oknem odgłosy dworcowej spikerki, która później tuliła Wujka do snu swym aksamitnym niemieckim ACHTUNG ACHTUNG …..

runhogs-307
Pozdrowienia dla dworcowej spikerki z okna hotelowego!

Niedziela 10 kwietnia

Pobudka wcześnie rano – szybkie śniadanko które do 3 godz. musi zniknąć z żołądka, ubieranko, rozciąganko, stresowanko i lecimy na metro. Na zewnątrz nieźle duje (tłumaczę gorolom – wieje), rtęć pokazuje kilka stopni …. Oj jak na razie mówiąc po staropolsku – piździ!!! Metro napchane zestresowanymi osobnikami w Asicsach, Najkach i innych takich trzewikach.

Wujek – Noc przesypiam spokojnie i pobudka 5:45. Na śniadanie kajzerki z dżemikiem i powolne spokojne przygotowania. Smarowanko, ubieranko, aspirynka, izotonik, plastry, żele, pasek HR, ot typowy poranek przed biegiem. Z hotelu wychodzimy 7:15 i niestety uderzają w nas mocne podmuchy bardzo chłodnego powietrza. Jest jakieś 6-7 stopni ale z każdego hotelu zaczyna wylewać się rzesza ludzi w spodenkach z niebieskimi workami depozytowymi. W metrze 90% ludzi udaje się na start.

runhogs-291
A w Wiedniu moda na niebeskie worki foliowe po 100 Euro

Podwózka pod sam start – tutaj już mrowie luda wszelakiej maści biegowej i narodowościowej – ogarnięcie takiej ilości pod względem organizacyjnym – mega wyzwanie. Szukamy naszych depozytów, które okazały się być ciężarówkami magicznie teleportowanymi na metę która była oddalona od startu jakieś 3km. Jeszcze wspólna fotka i zostawiamy naszego pędziwiatra Brycha, który startuje z sektora 2 – taki sektor dla prawie Elity 😉 Zostawiamy go z Małą – ta w plecaku ma zapas złocistego napoju, który będzie czekał na tych co dobiegną – oj uratowało to psychicznie mnie na trasie .. ale o tym za chwilę.

runhogs-292
No to jeszcze tylko 42km i będzie piwo….!

Brychu – Wczesna pobudka, lekkostrawne śniadanie, wskakuję w odświętny uniform RUNHOGS i wyruszamy do metra, które zawiezie nas na linię startu. Dla mnie temperatura do biegania maratonu prawie idealna, ok. 7 stopni, pogoda już taka idealna nie jest. Są chmury, brak słońca to dobrze, ale wieje i to czasami dość mocno. Tutaj żegnamy się i życzymy sobie powodzenia, ponieważ ja startuję z bloku 2 a reszta dzików z bloku 3. Do startu jeszcze ok. 1h. Czas ciągnie się strasznie, ja już w pełni skoncentrowany rozgrzewam się i wpatruję w asfalt. Do startu 20 minut. Oddaję Małej bluzę, trochę marznę ale w moim bloku startowym pojawia się coraz więcej ludzi, więc robi się troszkę cieplej. Wszyscy jeszcze trochę podskakują. Ja ciągle ze wzrokiem w asfalcie. Wybija godzina 8:58, startuje elita mężczyzn, to oznacza, że za 2 minuty startuje mój blok, jestem mniej więcej w 5-6 rzędzie, więc nie będzie dużo wyprzedzania i od startu będzie można skoncentrować się na biegu.

Przy depozytach słyszymy nasz ojczysty język i nawiązujemy rozmowę z parką rodzimych biegaczy z jak się okazało Poznania. Chwalę się, że nasz rudy popylacz łamie dzisiaj 3h a ja epickie 3:30 i słyszę, że kolega ma życiówkę w granicach 2:40 a dzisiaj z kontuzją lajtowo leci na tyle co ja … nosz co za monter! Mam nadzieję, że zrobiłeś to co założyłeś sobie chłopaku 😉

Wracamy w stronę startu – jeszcze obowiązkowa stacja przy PIS-uarach .. pomyślało 42 tysiące biegaczy … no i kolejki jak w Peweksie za resorakami … stoimy, czas leci a kolejka ni huhu … tak więc za wzorem co bardziej odważniejszych zaprzyjaźniamy się z pobliskim murkiem …. Feeee

Wujek i Czaban pognali już na sektor, ja opuszczam Kotka wytrwale pilnującego kolejki i w obawie o zbyt dużą stratę do Kenijczyków też uderzam na start … sektor już do połowy pełny (lub od połowy pusty jak kto woli) – szukam dwóch oczokolących pomarańczowych dzików ale w takim ścisku dziki tak się zakamuflowały jak na polowaniu przed myśliwym. No nic samotnie ustawiam się w międzynarodowej grupie adeptów biegania i czekam ….. godzina 9 strzał i elity ruszyły na trasę … my stoimy … mijają minuty … stoimy i marzniemy (na przyszłość nie zapomnieć zabrać worka foliowego który by ogrzał sierść przed startem) … strzał …ale stoimy – to tylko puszczają sektor 1 i 2 (czyli, że Brychu wyruszył) … no a my stoimy w sektorze 3. Stoimy .. zimno … czuje jak drgają mi włosy na plecach …. strzał …. No wreszcie – Wiedniu – zaraz Cię przelecę !!!

runhogs-293
Przepraszam … za czym ta kolejka ?

Czaban – W bloku czekamy stłoczeni niczym sardynki w puszce. Dotykam Wujka, Wujek mnie, na szczęście jeszcze nie jesteśmy spoceni, jakoś da się wytrzymać. Każdy swoje płyny zdąży jeszcze wypuścić przez najbliższe 4h. Dobrze, że z przodu dwie ładne (od tyłu) austriackie kozice, także nie myślimy o tych niedogodnościach. By the way, okazji do dotykania było więcej. Dzięki! hotelu StarInn za dodatkowe atrakcje – już wspólna dwójka to raczej domena wyjazdów służbowych, ale prysznic typu „każdy se może popatrzeć?”, miód. Na szczęście oboje z Wujkiem jesteśmy bardzo tolerancyjni. I choć każdy ma swoje poglądy, to „człowiek musi być hetero i kropka.”. Przepraszam jeśli któregoś z kolegów uraziłem, dla ‘innych’ koleżanek – szacuneczek. Tzn. Wujek z tym hetero to mam nadzieję? 😉

Brychu – Wybiła godzina 9:00, wystartowaliśmy i już na moście na 1km powitał nas bardzo silny podmuch wiatru. Nie przejmując się tym (w wielkim skrócie) koncentracji nie odpuściłem ani na chwilę, aż do mety. A z biegu nie pamiętam nic, oprócz mojego wzroku skierowanego w austriacki asfalt przez dystans dokładnie 42km195m i czas 2h59min26sek.

Z tym lataniem na początku to może za duże słowo – idziemy sobie, już gdzieś w oddali widać start … idziemy i marzniemy (pamiętać o worku za rok) .. przekraczam linię startu, startuje mojego wiernego kompana Garmina i zaczynam truchtać … założone tempo to 4:50-4:55 .. ale zapomnij .. ludź na ludziu nie ma jak wyprzedzać … cisnę jakoś powoli do przodu, uskuteczniam ekwilibrystyczne sztuczki mijania bokiem z przerażeniem patrząc na tempo w granicach 6min/km … biegniemy przez dłuuugi most – ja skaczę z lewa na prawo jak pasikonik na dopalaczach – po jakimś 1,5km dostrzegam w oddali „węszącą” posturę Wujka … zaniepokojony coraz większą stratą czasową odrzucam w cholerę mój słowiański savoir vivre i przepycham się do przodu. Klepię Damiana po plecach życząc powodzenia i widząc u jego boku Supermena jestem pewien, że dzisiaj maraton go rozdziewiczy. Jak się później okazało kolega Superman (Marcin Chyłkowski) był dla Wujka pacemakerem, gawędziarzem i motywacją tego biegu i pomógł mu zrobić tak imponujący debiut – podzięka od Prezesa dzików SuperMarcin!

Wujek – Co jakiś czas ktoś obok nas rozmawia w ojczystym języku i to będzie być może jeden z decydujących momentów całego mojego startu. Spotykam Marcina Chyłkowskiego i pada sakramentalne „na ile biegniesz”. Ja mówię, że na złamanie 4h a Marcin odpowiada, że w sumie też bo jest po kontuzji. To Jego jubileuszowy 15sty maraton. Jeszcze w blokach mówimy, że w takim razie spróbujemy zacząć 5:25-5:30 i jeśli się uda to dlaczego nie trzymać się razem.

runhogs-279
Wujek jako świeżo wybiegany maratończyk

Czaban – Pierwszy, a raczej pierwsze trzy kilometry wiedeńskiej przebieżki to slalom gigant. Jako, że nie przywykłem do biegu bokiem i wszerz po pierwszych 1000m tempo poniżej zakładanego. Nie poznaję siebie, choć Garmin wybija 5:02, zero czarnych myśli „luzik i tak na mecie będzie poniżej 4h”. Myślę sobie, „Czaban Ty nie narzekasz, wtf?”. Drugi kilometr już w miarę, nauka przeciskania między ludźmi niczym czosnek przez praskę na pierwszym kilometrze nie poszła w las – można odetchnąć. Od 4km robi się zdecydowanie luźniej można wyprostować plecy – koniec przeciskania. Od tego momentu do 30km bieg traktuję jak trening. Bez rwania tempa, solidnie i do przodu. Tempomacik OWB1 i heja. Łykam atmosferę niczym noworodek pierwszy oddech po przejściu przez szyjkę macicy tyle, że bez płaczu. Tu piąteczka, tam piąteczka. Na widok wiwatujących dzieci łezka się w oku kręci, przeca w domu zostały moje dwa serducha ale… doskonale wiem, mają znakomitą opiekę – Ela jesteś wielka!, dzięki.

Lecimy dalej …. wpadamy na długą prostą do parku – tłum zaczyna się rozrzedzać więc biegnie się coraz lepiej i szybciej – aby za dużo nie manewrować żeruję głównie na poboczu … od 2 kilometra zaczynam odbijać czasy w granicach 4:45 ….oj za szybko Prezes pożałujesz tego … próbuję zwalniać ale moc w nogach sama niesie do przodu. Po 5 kilometrze wybiegamy z parku w miasto – na trasie pełno kibiców, kapele, transparenty z hasłami typu – TAP HERE TO POWER UP – co nie omieszkam przyklasnąć plaskacza – moc się przyda pod każdą postacią …..

Gdzieś w okolicach 7-8km dostrzegam na horyzoncie Czabana …. hmmmm – wprawdzie jego planem było złamanie 4h ale jego treningi wskazywały bardziej na czas pomiędzy 3:00 a 3:30 … raczej nie spodziewałem się go zobaczyć na trasie … dobiegam do Czabana, ten lekko zdziwiony, że go wyprzedzam trzyma swoje ustalone tempo – ja dalej czując moc w gaciach i siłę w racicach utrzymuję prędkość na rekord wszechczasów … już zacząłem wypatrywać Etiopczyków do minięcia 😉

runhogs-282
Azteq – od euforii po przekleństwa – byle do mety

Czaban – Nie wiem, który to kilometr, raczej jeszcze przed 10-tym, moim oczom okazuje się Prezes. Przebiega koło mnie niczym orient ekspres przy zagubionym towarowym, inaczej bierze mnie niczym Koko – Zosię (kto ogląda Stacyjkowo ten wie o czym mowa). Kontrolny look na zegarek tempo poniżej 4:50 hmm czyli… Prezes ma moc! Super, wymieniamy kilka zdań. Żartuję, że i tak dopadnę go na 35km. Od tego czasu widzę Prezesa koszulkę, potem czapkę a potem nic nie widzę, bo za dużo ludzi. Kolejne kilometry to już coraz większy luz. Mam pewność, że jeśli nie wydarzy się nic nieprzewidzianego i do 30km dobiegnę w takim samym stanie, będzie dobrze.

10 do 20 kilometr – dalej daję czadu na trasie – jestem mega sprinterem, świat leży u moich stóp, zdobędę kwalifikację do RIO a później pierdzielnę jakiś rekord świata czy coś … lecę i podziwiam uroki Wiednia, delektuję się dopingiem, którego w większości nie rozumiem i zażywam dietetycznych przekąsek z żeli energetycznych. Na 20 kilometrze widać dwie bramki – prosto dla półmaratończyków do mety i w lewo dla maratończyków na drugie przyjemne 22 kilometry … podsumowuję bieg – jestem niezniszczalny (a tak naprawdę postradałem rozum) więc dziczę dalej – myślę o Koteq’u – była pełna obaw czy dobiegnie bo z treningami u niej było krucho … zastanawiam się jak idzie reszcie – czy Brychu już jest na przedostatniej prostej, czy Czaban nie leci za wolno, czy Wujek nie skręcił gdzieś na browara ….

Wujek – Kolano nie boli i biegnę w miarę symetrycznie co daje mi psychicznego kopa. Robi się coraz cieplej ale NIC mi nie przeszkadza. Nic mnie nie obciera, nie doskwiera a czasy na km są idealne. Wręcz sami z Marcinem musimy się hamować jak zegarek odbija 5:11 czy 5:13. Tak mija pierwsza dyszka, druga dyszka. Wokół tysiące ludzi i oczywiście wysportowane motywatorki w leginsach 😀 Do tego kibice i grające ekipy, które za każdym razem pozdrawiamy i komplementujemy.

runhogs-285Koteq – beztreningowa, lajtowa, poranna połóweczka 

22 kilometr – odbijam tempo 4:35 – jest moc …. ale ale zaraz potem czuję, że tak jakoś tej mocy ciut mniej … myślę sobie, że to pewnie chwilowy brak gligokenu we krwi …. Kolejne kilometry zwalniam – odpocznę chwilę a mam taki zapas sekundowy, że i zdrzemnąć się mogę a czas pobiję. Gdzieś za jakieś kilkadziesiąt uderzeń podeszwą o asfalt widzę kątem oka jak z lekkością sarny i gracją hipopotama mija mnie Czaban …. no i dobrze niech goni czołówkę – wymieniamy uprzejmości, dorzucam szybkie „leeeeeć dzikuuuuu” i tracę go z oczu.

Czaban –  Po 20km drogi maratończyków i połówkarzy się rozbiegają, my na lewo połowice prosto. Od tego momentu zaczyna się zabawa, po połówce przecież zawsze jest weselej. Jakoś przed 22km (dokładnie nie pamiętam, naprawdę rzadko na tym etapie biegu spoglądam na zegarek – zresztą i do samego końca) znowu spotykamy się z Prezesem. Jego tempo trochę spadło, już na mecie wymienimy spostrzeżenia dlaczego. Do 30km nie dzieje się nic wielkiego, podziwiam uroki miasta, jest pięknie. W głowie słowa warszawskiego biegacza (mojego guru przed maratonem). Parafrazując – po 30km są trzy opcje, jest dobrze – przyspieszasz, jest w miarę – utrzymujesz tempo, jest źle – dla Ciebie będzie to walka o przetrwanie. U mnie jest dobrze, ale jako, że nie biegłem nigdy dalej niż 30km postanowiłem utrzymywać tempo i tak idę poniżej zakładanych 3h30. Na Praterze atmosfera zabawy, z głośników głośna muza – coś co uwielbiam w czasie biegów, ludzie dodający sił, tancerki – oczywiście trzeba rzucić okiem. Klepię każdą planszę z napisem „tap here to power up”, dodaje mocy za każdym razem i polecam każdemu na tym etapie.

runhogs-284
Czaban – 42km bez narzekania

26 kilometr ….. i tu zaczyna się koniec mojej biegowej niemieckojęzycznej bajki …. wyraźnie czuję odpływ mocy z nóg i motywacji z przysierdzia mózgowego. Czyżby ściana ??? Tak szybko ??? Przecież ja mam jeszcze 16 km do przetoczenia się w tempie zaiście nie ślimaczym !!! Z minuty na minutę tempo spada niczym notowania franka szwajcarskiego … tempo leci powyżej 5 min/km … łudzę się, że to chwilowy kryzys i że go wybiegam tak jak na co dzień wybiegowywuję stres, kaca i zbędne kilogramy.

29 kilometr – wbiegamy na długą prostą do parku (tą samą co na początku biegu) – dopada mnie świadomość tego co jeszcze w pociągu martwiło nas wszystkich – to, że dłuuuuuuga prosta i drobne „agrafki” parkowe ciągnąć się będą przez najbliższe 7 kilometrów. Dopada mnie coraz większy dół i demotywacja. W myślach przeklinam Wujka, który o kilkadziesiąt razy za dużo wspominał w pociągu „zobaczycie jak będziecie kląć na tej agrafce” – no i klnę …. na Wujka.

Zawijka koło stadionu – na mapie maciupka – teraz dłużyyyy mi się niemiłosiernie – wpadamy na kolejną długą parkową – 2 km w jedną stronę ….. a później jeszcze trzeba wrócić. 31 kilometr odbijam w tempie 5:30 – w głowie totalna załamka. O ile od paru dni przekonywałem Brycha, że prawdziwy wojownik nie schodzi z trasy tylko dlatego, że nie trzyma tempa – tak teraz na poważnie myślę o przerwaniu biegu .. niesamowite jest to jak głowa w takim momencie Ci mąci … nie mają znaczenia te 4 miesiące ciężkich treningów, ani ambicje, ani motywacja – po prostu masz wszystko głęboko w 4 literach – chcesz tylko zejść na bok, zwinąć się w kuleczkę i sobie spokojnie poleżeć.

Na szczęście to nie pierwszy maraton Prezesa i ściana jaka by nie była jest do przezwyciężenia – wiem, że będzie cholernie ciężko zrobić tą końcówkę z jakimś normalnym wynikiem ale walczymy dalej – marzenia o życiówce i złamaniu 3:30 pękły jak bańka mydlana …. 33 kilometr – zawrotka – czasoprzestrzeń się zakrzywia – kolejne metry dłużą się niemiłosiernie … 35 kilometr kryzys w kryzysie – nogi już kompletnie nie zapodają – tempo 5:50 … po drugiej stronie widzę uśmiechniętego Wujka jak coś tam do mnie krzyczy motywującego … pokazuję, mu gdzie i jak głęboko mam ten maraton … kompletne odcięcie.

Wujek – Wbiegam na agrafkę i widzę Czabana biegnącego z naprzeciw !! „Dajesz Czaban dajesz” wykrzyczałem ile sił. Po 250m widzę Prezesa ale Michał pokazuje, że jest na odcięciu co mnie lekko martwi. Wiem, że jest około 20 minut przede mną ale nadal miał 7km do mety. Ja nadal czuję się świetnie a każdy km odbija w okolicach 5:22.

Wysysam ostanie zapasy żelu a w punkcie regeneracyjnym wsysam banana i czekoladę … wreszcie wybiegamy z parku – ten fakt plus dawka cukrów przywraca mi wiarę i resztki mocy w nogach – przypominam sobie o tym, że Mała ma w plecaku zimne polskie piweczko ! – obiecuję sobie , że 2 ostatnie kilometry choćby nie wiem co pobiegnę jak biały Kenijczyk…

runhogs-283Brychu – nasz biały Kenijczyk

40 kilometr – no to ogień … przyspieszam i po 100 metrach prawie się zatrzymuję – ciało już nie ma z czego zasysać mocy – albo przyspieszę i nie dobiegnę albo powoli łyknę te 2km. Tempo poprawiam na 5:15 – ostatnia prosta i zakręt … a nie to ostatnia prosta  i zakręt …. eeee jeszcze jedna prosta …. ostatni kilometr jak dla mnie liczył z 5 kilometrów ….

Ale jest – czerwony dywan – masa wiwatujących ludzi i upragniony napis META. Nie wiem jaki mam czas – przez ostatnie kilometry już mnie to nie obchodziło – szacowałem, że jestem z 10 minut gorszy od poprzedniej życiówki z Poznania (3:39) …. Patrzę na Garmina a tu 3:33 – YEAH!!!! Życiówka poprawiona o 6 minut …. 3:30 nie złamane – ale będzie co łamać za rok 😉 Uderzenie endorfin, radość, szczęście, medal w kształcie gwiazdy ….. !!!

Taaaaak – po to właśnie się człowiek tak upadla …. dla tych kilku sekund niezniszczalności!

runhogs-302
Sierściaste gwiazdy sportów biegowych

Czaban – Na 40km check systemu – wszystko gra, jest pięknie ścigam się z jakąś dziewczyną z Włoch, sił jest jeszcze sporo. Ostatnie dwa kilometry to już bieg z bananem na ustach. Czerwony dywan i łapy w górę! Tłumy kibiców. Nie pędzę, upajam momentem, dla którego warto było poświęcić 3 miesiące treningów. Przebiegam linię mety, czas netto 3:23:08 o kilka minut lepiej niż założyłem przed biegiem. Wywiady, bezalkoholowe piwo i koniec pieśni. Nie jestem specjalnie zmęczony, jest po prostu pięknie!!

Zmordowany idę za tłumem wiedeńskich maratończyków – pierwszą widzę moją połówkę – Koteq z daleka podskakuje podekscytowana – okazało się, że z uśmiechem na twarzy zrobiła swoją życiówkę na półmaratonie i jak sama opowiada całą trasę mordka jej się śmiała – już nawet przekonała się do tego aby za rok spróbować z królewskim dystansem – Kitek – jestem z Ciebie dumny!

Powoli odnajduję w tłumie moje stadko – Brychu wycieńczony jak kukułka po stukaniu, Czaban wyluzowany jak rastaman w Amsterdamie i co najważniejsze – Mała z zimną puszką chmielowego nektaru!!!. Robimy grawerki, wymieniamy się pierwszymi wrażeniami – czekam jeszcze na Wujka – czy nam czasem chłop nie zszedł na trasie wszakże transport ciała z zagranicy słono kosztuje… ale jest – w fali ludzisków z daleka powiewa siwa roześmiana grzywka z żółtą folią adidasa poniżej … z racji nowego image padała propozycja nowej ksywy – Wujek Worek 😉

runhogs-295
Znajdź dzika!

Wujek – Dla mnie najdłuższy kilometr to między 40 a 41. A potem już się rozluźniłem. Nie było sił więc nie było tempa ale był luz i uderzenie endorfin. Ostatni zakręt i widzę bramę z zegarami. Jakieś 300 metrów. Wbiegam na czerwony dywan, rozglądam się wokół siebie, tysiące ludzi na trybunach. Ręce w niebo i milion myśli … Wujek zrobiłeś to. Krok po kroku brama KONIEC !! Celebruję to jak mogę najdłużej. Nikt mnie nie wyganiał ale powoli przechodzę do strefy medali i piwa 😀 Co prawda bezalkoholowe ale tam właśnie czeka na mnie Marcin. Przybijamy piątkę, robimy misia i parę fotek. Potem piwko i toast. Rozstajemy się i ja zaczynam szukać dzików. Pierwszego zobaczyłem Prezesa i jest mega radość. Pytam po kolei o czasy i jest genialnie. Wszyscy zrobili plan. A ja … jestem tak zmęczony, że chłopaki mi ściągają chipa z buta bo ja nie jestem w stanie. Dopiero teraz kolano mówi do mnie spier…j ja już nie działam. I zaczyna się chód a’la Lucky Luke.

runhogs-296
Wujek podporą krzywych wiedeńskich kolumn

Co się okazało – wszyscy strzelili mega dzikie wiedeńskie życiówki:

Brychu – 2h:59m:26s
Czaban – 3h:23m:08s
Azteq – 3h:33m:01s
Wujek – 3h:51m:00s
Koteq (21km) – 1h:56m:04s

Brychu zrobiłem mega wyczyn łamiąc 3h – wprawdzie tylko o 34 sekundy ale zawsze – nie wyobrażam sobie jakie musiał mieć ciśnienie w końcówce wiedząc, że gdyby brakło mu kilkunastu sekund nie dalibyśmy mu żyć przez najbliższe miesiące – była już wymyślona jednostka czasowa Brysiówka (czas jaki zabraknął do złamania 3h)

Brychu – Bieganie bardzo nie lubi pustki dlatego w planach jest już kolejny maraton (jesień 2016 – prawdopodobnie Budapeszt), w którym postaram się o kolejny rekord życiowy, tym razem chciałbym jak najbardziej zbliżyć się do granicy 2h50min.

runhogs-304
Dziki-maratończyki

Czaban – Dzięki Dziki, że mnie namówiliście, było warto! Każdy pobił życiówkę… Marzena, Prezes, Wujek, Brychu (<3h!) jesteście wielcy i oczywiście nie sposób nie wspomnieć o Małej – pomocna w każdej chwili dla każdego! Kilka słów zamknięcia. Super trasa, trochę małych podbiegów, ale ogólnie płasko jak stół. Piękne miasto i znakomita organizacja zawodów. Gdyby nie wiatr to warunki do pobijania życiówek zapewnione. Uwierzcie lub nie, ale trudniejsze były przygotowania do maratonu niż sam bieg. Codzienne zimowe treningi po godzinie 21, nudne dłużące się wybiegania i ta sama muza w uszach. Ciągła walka z sobą „pierd… nie idę dzisiaj za zimno”, „nieeee chce mi się”, „może jutro?”, „nooogi mnie bolą”. Choć czasem w domu mieli mnie dość to dzięki Eli i dzieciom udało się. Maluchy współpracowały – po 21.30 zawsze grzecznie w łóżku a Elik obejmował straż w w-endy na długich wybieganiach. Cel zrealizowałem i choć mówiłem „pierwszy i ostatni raz” to mam nadzieję, że w 2017 wybaczą mi te kolejne 3-4 miesiące przygotowań. Przecież 3h15 wygląda lepiej niż 3h23, nie?… Atmosfera niesie, ludzie dodają mocy, trochę przygotowań i jak głowa działa to każdy jest w stanie pokonać te 42195m! Dziki górą! Amen.

runhogs-297
A co Wy tu robicie … A siedzimy sobie ….

Piękny dzień dla stada – w międzyczasie dowiadujemy się, że Coach ustrzelił w tym czasie mega życiówkę na Dąbrowskim Półmaratonie – 1h:27m:06s. To był dzień, który zapisze się spoconą sierścią w historii stada RUNHOGS!!!

Teraz wreszcie można odsapnąć i zakosztować wiedeńskich rozrywek. Po powrocie do hotelu szybkie prysznice w przezroczystych akwariach i uderzamy na miasto w celu uzupełnienia wszelakich tłuszczy, białek i procentażu we krwi!. Trafiamy na typowo austriacką knajpę gdzie piwo smakuje aż zanadto a stejki powodują ekstazę podniebienia. Na mieście co krok można spotkać ludzików z niebieskimi workami foliowymi chodzącymi westernowym krokiem. Wieczorem spotykamy się w jednym z pokoi aby kontynuować opowieści z serii jak cholernie dzikimi maratończykami jesteśmy!

video
play-sharp-fill

Poniedziałek 11 kwietnia

Typowy pobiegowy poranek – uzupełniamy dalej niedobory chmielu po czym odprowadzamy Czabana na pociąg – stoimy sobie grzecznie na stacyji gdy w jednym z okien pociągowych pojawia się butelka i kieliszek – ot nasi tu są 😉

runhogs-298
Grunt to pożywne śniadanie!

Pozawerbalnymi gestami dogadujemy się, że oto jakaś inna polska ekpia wraca do ojczyzny po maratonie. Nagle chłopaki krzyczą – A my tu mamy Giżyńskiego!!! … nosz coś nam to mówi – toć Giżyński walczyć miał o klasyfikację do RIO (i to taką prawdziwą a nie wyimaginowaną jak my) – niewiele myśląc ładujemy się chłopakom do przedziału, wymieniamy uprzejmości i piąteczki – i tak poznaliśmy Przemka Giżyńskiego, który uzyskał czas 2:33:30, a w tym samym dniu jego brat Mariusz Giżyński walczył o RIO w Rotterdamie (czas 2:14:41). Mega pozytywne chłopaki – aż żal było, że nie wracaliśmy w poniedziałek oj bo by się podziało w tym pociągu …oj oj oj … pozdrówka dla Was!

runhogs-299
Przedział biegowych mistrzów!

Żegnamy Czabana a sami wyruszamy na organoleptyczno-konsumpcyjne zwiedzanie Wiednia – odwiedzamy M-4 królowej oraz zahaczamy o mega wypasioną indyjską jadłodajnie, gdzie łagodne potrawy palą w przełyk jak ciepły spirytus popijany gorącą kawą z fusami !

runhogs-308
U królowej na kwadracie

runhogs-294
Prezes w wersji romatycznej

runhogs-300
Działka królowej od zaplecza też niczego sobie … ale kosić tego bym nie chciał!

Wtorek 12 kwietnia

Każda odsiecz kiedyś  musi się skończyć – pakujemy nasze cenne medale i spocone getry i ładujemy się na dworzec. Wszystkie pociągi odchodzą z niemiecką precyzją tylko nasz polski ma co 15 minut obsuwę o kolejne 15. Po ponad godzinie opóźnienia zajmujemy przedział i kontynuujemy nawadnianie. Tu w korytarzu poznajemy kolejnego Polaka wracającego z maratonu – zapraszamy do siebie w gościnę i z otwartymi japami słuchamy tego jak może być dłuuuga droga z Polski do Wiednia. Kolega opowiedział historyję godną „Zmienników”, w której był pościg międzywojewódzki taksówką za odlatującym samolotem …. brawa za determinację!!!

runhogs-305
Kolejne biegowo-pociągowe znajomości

I tak oto wyglądała ta dzika opowiastka. Gratuluję wszystkim moim dzikom i loszką – za to, że zaczęli biegać a teraz stanowią silną i sierściastą grupę biegową, z którą można hasać gdzie popadnie!

A tym co dotrwali do końca tej historyjki powiadam – miejcie marzenia i je spełniajcie – nie żyjemy tylko po to aby pracować na podatki i słuchać kłótni polityków – żyjemy aby doświadczać życia, a tego można dokonać tylko wychodząc poza swoją wygodną i przytulną strefę komfortu.

ENJOY – WASZ PREZIO alias AZTEQ !!!

runhogs-303
A po maratonie jak zawsze naszymi zmasakrowanymi ścięgnami zajął się nasz klubowy sadysta Śledziu

no images were found